akceptacja

Posted on

Mój dobry znajomy miał ostatnio niebezpieczny wypadek. Spadł z drabiny, trzymając w ręku ogrodowe nożyce. Uderzenie twarzą o leżącą drabinę – podwójne złamanie kości szczęki, uszkodzenie nerwu twarzy. Dodatkowo nożyce wbiły mu się w twarz, pokaleczyły też mocno rękę. Obecne były przy tym jego małe dzieci, które chronił przed trudnym widokiem jednocześnie prosząc je o zorganizowanie pomocy – akurat był z nimi sam, bez innych dorosłych. Gdy mi to M. opowiadał, nie widziałam już żadnego śladu po wydarzeniu – szramę zakrywał zarost, uszkodzony nerw nie wpływał na mimikę twarzy czy zdolność mówienia, na dłoni też nie zauważyłam niczego szczególnego. 

M. –  z zawodu psychoterapeuta pracujący z traumą – mówił, że ku swojemu, i lekarzy, zaskoczeniu, jego organizm poradził sobie z obrażeniami wyjątkowo dobrze, goiło się nieźle, w szybkim tempie wracał do formy. Mówił, że to chyba dzięki samoświadomości – tego co się z nim dzieje w danym momencie wypadku, zabiegu, procesu leczenia jak i dzięki akceptacji – akceptacji bólu, ran oraz uważności na pojawiające się emocje: bezradność, strach, poczucie winy, współczucie, wdzięczność.

M. , swoją opowieścią i jednym słowem: akceptacja – otworzył moje zatrzaśnięte dzisiaj drzwi. Drzwi do pokoju, do którego właśnie nie chcę wchodzić bo nie akceptuję tamtejszej rzeczywistości, tego wysiłku czy trudu który tam się gromadzi jak kurz w kulkach po kątach na strychu.

Czasem akceptacja łatwo przychodzi, jak jakaś łaska z Góry, innym razem idzie jak po grudzie. Jakbym mówiła z zaciśniętymi zębami: jest dobrze, a tak naprawdę przyjęcie tego co dla mnie trudne jest dalekie ode mnie, nieautentyczne. Nie mam zgody na swój ból, troski, problemy – czasami małego kalibru, szarej codzienności, innym razem nie do przejścia wydają się być drogi życiowe, które prowadzą mnie nie tą ścieżką którą akurat bym chciała. Skupiam się wtedy na cierpieniu,serce pełne rezygnacji, bezsilności, bezradności. Trudno mi wtedy nawet usłyszeć słowa pocieszenia lub zachętę do pozytywnego spojrzenia – wszak – chce mi się wtedy krzyczeć – nie dam rady, to będzie na siłę, nie chcę. Nie akceptuję!

Przypomniałam sobie te jedno pytanie – którego nauczyłam się tej wiosny, a może zimy – od @Agnieszka Rzewuska-Paca.: a czy akceptujesz to że nie akceptujesz?

Zadałam sobie to pytanie, gdy złapałam moment ciszy dla siebie.

Nie. Chcę akceptować życie takim jakie jest, tak trzeba, tak robią ludzie szczęśliwi. Nie mam zgody na to, że czuję bunt. Mam czuć i myśleć inaczej! Nie akceptuję – tego, że nie akceptuję! chcę myśleć pozytywnie!

Dialogowałam sama ze sobą dalej:

A czy akceptujesz to, że nie akceptujesz tego, że nie akceptujesz? (level: hard)

Odpowiedź na te bardziej skomplikowane pytanie przyszła pełna współczucia. Właściwie natychmiast rozpuściła mnie, mój bunt, w jakimś sensie.

Mogłam powiedzieć temu “tak”. Tak dla mojego sprzeciwu, Akceptacja dla mojej nieakceptacji. Mogę nie akceptować, to jest ok być w „nie” wobec czegoś co jest trudne.

Znalazłam klucz, do bramy, za którą są drzwi.

To jeszcze kawał drogi, ale proces leczenia się rozpoczął…. Uważność na emocje, nawet na trudne, dawanie im miejsca, mówienie sobie: tak, możesz to przeżywać w ten sposób – jest drogą do uzdrowienia, do poczucia ulgi, do przejścia dalej.

A Ty – akceptujesz to co czujesz? Jeśli nie to –

Czy akceptujesz to, że nie akceptujesz? Jeśli nie to –

Czy akceptujesz to, że nie akceptujesz, że nie akceptujesz…

  • Udostępnij
Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Joanna

Możliwe, że brak akceptacji skończy się zamknięciem w sobie.

2
0
Jeśli masz ochotę, zostaw komentarz :-)x