Ostatnio u mnie ucztah. Jak u Sanah – doświadczam obfitości. I umocnienia. Lubię angielski odpowiednik: empowerement.
Kiedy dzień przed Wielkanocą przyszło do mnie konkretne zaproszenie na IIT (NVC International Intensive Training): wraz z ponaglającym mnie pytaniem: jedziesz czy nie poczułam się jak księżniczka zaproszona na bal. Chwilę później komplikowały się warunki wyjazdu – i przez moją głowę przelatywały niewspierajace mnie maksymy: “nie dla psa kiełbasa” czy “już na zawsze będziesz Kopciuszkiem, tylko zamiast maku od piasku, będziesz segregować tony skarpetek :)”.
Wyruszyłam. I ten wyjazd, wraz ze swoją wyjątkowością (NVC, ludzie z całego świata, piękne otoczenie przyrody) – dał mi moc, poczucie sprawczości i przekonanie, że mam wpływ.
Uwikłana w praniu, gotowaniu, ogarnianiu – nie wyobrażałam sobie opuścić tego wszystkiego na kilka dni, bo przecież świat się może zawalić. Okazało się, że mimo najmniej sprzyjających okoliczności (Najmłodszą powaliła gorączka na tydzień gdy mnie nie było) – Ukochany Mąż dał radę, dzieci dały radę, a nawet po moim powrocie co poniektóre wyznały, że nie miały czasu tęsknić. Dotarło do mnie – że to bardziej ja wchodziłam w rolę męczennicy, niż inni mnie w nią wpakowywali. Mam wybór. Mogę w rolę nie wchodzić.
Ćwiczenia, oferowane przez plejadę gwiazd trenerskich NVC;) (Liv, Anniken, Frank, Dmitriy), zapraszały mnie do przyglądania się swoim świadomym decyzjom (często właśnie do tej pory nieświadomym), co kryje się pod moimi powinnościami, wstydem, czy odmową, która bardziej z głowy, myśli niż z kontaktu z sercem. Procesy prowadzące do przytomności – pokazywały mi, że mam wpływ, na to co się dzieje wokół mnie, a zwłaszcza na siebie, kiedy zanurzę się wgłąb i rozkminię o co mi chodzi.
W jednym z ćwiczeń Decabal (Rumunia) naprowadził mnie na potrzebę równości w moim życiu. Przeszła iskierka przez moje ciało, która mi pokazała jak często to ja nie traktuję siebie na równo z innymi – przyznając więcej praw do szczęśliwego życia swoim dzieciom, “siostrom, macochom, innym istotom ludzkim”, które idą na bal, a ja w fartuchu zamiatam, godząc się ze swoją karmą, marząc o pięknej sukni i dyniowej karocy.
Następnego poranka, Andy (UK / Portugalia) zaprosił mnie i innych uczestników IIT na spacer ze swoją złością. To podczas tego experience poczułam ten ogromny przypływ mocy, która umożliwiła mi wyrazić gniew – wobec swoich nierówności i nie tylko. To spotkanie ze swoją złością, która przepływała przez moje ciało, pokazała mi jak wiele mam w sobie energii, siły, którą mogę przekierować w dowodzenie swoim życiem w kierunku, który służy mi i moim bliskim. Bo nie zawsze to jest albo albo, często to jest i i, choć niekiedy popadam w iluzję, że trzeba wykluczyć zbytnią obfitość, ograniczyć się do jednej ze stron.
Chwilę później zanurzałam się w górskim jeziorze (na zdjęciu), gdzie woda miała temperaturę ok 4 stopni. To były moje pierwsze przygody z morsowaniem. Pierwsze wejście do wody skończyło się hiperwentylacją, brakiem tchu, myślami o ucieczce. Następnego dnia gdy Matej (Słowenia) pokazał jak oddychać przed i przy wchodzeniu do zimnej wody – poczułam, że mam kontrolę, mam wpływ, że ciało nie ucieka, że oddech współpracuje. Mam moc.
Podróż do Kranjskej Gory była dla mnie podróżą do siebie, do swojej sprawczości. Do miejsca gdzie mam siłę, gdzie mam wpływ. W moim sercu zaczyna się wybór.
Ustalam zatem sama ze sobą tajemny znak by zapamiętać to doznanie – mam tę moc (wciąż pozostaję w metaforze księżniczki. 😆). Kładę dłoń na swojej piersi i czuje bicie swojego małego stosunkowo serca, które bije nieprzerwanie od ponad 40 lat, specjalnie dla mnie.
Za wyjazd dziękuję przede wszystkim: Katarzyna Mroczek, która dopingowała mnie do wyjazdu od paru miesięcy i torpedowala nawet jeszcze z lotniska: „jedź”
Fundacji Trampolina która umożliwiła mi tę podróż do Słowenii i do siebie.
Ewa dziękuje za ten tekst. Chyba wiele kobiet za bardzo traktuje się jako Kopciuszki… cieszę się że to napisalas. Daje do myślenia i wolę do zmiany i zadbania też, a może nawet w pierwszej kolejności o siebie !