Była raz sobie dziewczynka. Wieczorami kiedy zasypiała lub w ciągu dnia, kiedy opierała głowę o dłonie albo kiedy leżała na hamaku, przypływała do niej chmurka. To była jej własna osobista chmurka. Czasem biała, innym razem podświetlona przez zachodzące słońce – różowo-złota. Mała, kształtna, puchata. Dziewczynka brała ją w swoje ręce, i nadawała jej formę, która akurat tego dnia przypadała jej do gustu. Niekiedy rozciągała ją w długi słodki półprzezroczysty pas jakby odrywała kawałek od waty cukrowej. Innym razem zbijała go w twardy obłoczek, na którym wygodnie mógłby rozsiąść się Muminek i pożeglować w dal.
Choć do dziewczynki stosunkowo często przyfruwał obłoczek, nie mówiła o nim nikomu. Bała się, że jej go odbiorą, schowają, i powiedzą, że jest tak nierealny, że po prostu go nie ma. I, że nie ma co przywoływać obłoczka do siebie, bo to aż w pewien sposób nieprzyzwoite myśleć sobie, że może istnieć.
Z biegiem lat chmurka stawała się coraz chudsza, coraz mniejsza, bo dziewczynka poznawała życie i widziała że obłoczki to tylko w amerykańskich snach, a ona do Beverly Hills szans się nie ma dostać. Zaczęła twardo stąpać po ziemi, niebo z każdym rokiem oddalało się od niej o kolejny kilometr.
Gdy już była całkiem wyrośnięta, a niektórzy nazywali ją nawet kobietą, obłoczek nadal raz na jakiś czas ją nawiedzał. Odganiała go wtedy dłonią jak natrętną muchę, i jednocześnie z każdym machnięciem, jej plecy pochylały się o jeden milimetr do ziemi. Jej wzrok patrzył już tylko w dół. I to nie było tylko o tym, że pieniądze na drzewach nie rosną, i że dolary są zielone jak trawa, ale też i o tym, że spuszczając oczy w dół, można było się schować.
Pojawianie się chmurki w sumie ją zawstydzalo. Słyszała, widziała, że inni złotą autostradą dochodzą do Eldorado, a jej obłoczek choć dyndał raz po raz tuż nad jej głową wydawał się już niezłapywalny i właściwie dochodziła do wniosku, że wcale nie jest jej. Z roku na rok, gdy udawało się jej rozejrzeć albo odpowiednio nadstawiła ucha, docierało do niej, że inni swoje dziecinne obłoczki przerobili na trwałe, stałe, ich własne, duże, małe, proste i ozdobne, pierzaste i kanciaste, każdy taki jak chciał, jaki sobie wymarzył. Ona na to uparcie twierdziła, że chmurki są nie dla niej, że trzeba by mieć parasol, odpowiedni grzebień by czesać kudłate strzępki, że trzeba mieć ubezpieczenie w razie powodzi z okazji urwania chmury. Nie, jej chmurki to właściwie nigdy nie było.
Aż któregoś dnia, gdy popijała sobie angielską herbatkę z eleganckiej filiżanki, i prowadziła rozmowę o tym jak niepraktyczne są obłoki, usłyszała od Dorosłego z którym konwersowała, opinię, że dla niektórych obłoczki są jak najwłaściwsze, ale niektórzy to po prostu się nie nadają by je mieć, bo nie umieją o nie dbać.
Kobieta zgarbiła się momentalnie o kilka centymetrów w dół, a jej serce zaczęło krwawić na złoto-różowo. Kap, kap – Obłoczek, który mieszkał w najgłębszych zakamarkach serca, zaczął się rozpuszczać, może właśnie po to, aby kobieta wreszcie poczuła ów strumień i wreszcie go zauważyła….. Dziewczyna odstawiła filiżankę, gwałtownie wyszła, i przeszła do łazienki w poszukiwaniu apteczki w nadziei na to, że może znajdzie odpowiednie bandaże, by zatamować krwotok, potok.
Chmura wypływała z niej, a po policzkach dziewczyny lały się łzy, bo czuła, że dawno, dawno temu uwierzyła w tę pieśń, że jest niewystarczająca, by zająć się swoim obłoczkiem, by sprawić by był jej, realny, rzeczywisty, dotykalny.
Tak jak ta biblijna kobieta cierpiąca na krwotok, poczuła, że przez całe jej życie uchodziło z niej życie – że upychala swój obłoczek na dnie Serca, przeciskała go przez otwór jak w zlewie, pozwalając mu wypływać i kurczyć się z każdym rokiem niemiłosiernie. Uwierzyła, że nie jest warta obłoczka. Nie jest warta spełnienia. Nie jest warta.
Jak zatamować ten krwotok – gorączkowo szukała bandaża w łazience. Szukała w myślach sposobu na ratunek.
Była już tak zmęczona. Anemiczna, bez sił. Oparła się o umywalkę. Spojrzała w lustro. Bezsens próbował osadzić się jak para na szybie.
W odbiciu zdołała zobaczyć raz jeszcze swoje zranione Serce. Już samo uważne, spojrzenie, że Ono krwawi, było jak plaster, gazik, choć wiedziała, że opatrunek nie był trwały.
Gdzieś w głębi Serca, dostrzegła mały puchaty obłoczek, Baranek na niebie. Pojawiła się w niej czułość. I odwaga.
Może ma jeszcze trochę czasu…
„Jeśli tylko dotknę Jego szaty, będę uzdrowiona”. Szata jak bandaż.
Jeśli tylko dotknę MIŁOŚCI, będę uzdrowiona.
Jeśli tylko odzyskam wiarę w to, że jestem warta…
….
Kobieta uniosła lekko głowę, wyprostowała trochę plecy. Sięgnęła po obłoczek, który ukrywał się za oparem bezsensu i na nowo zaczęła go tkać…może jeszcze zdąży na nowo go upleść….